Reporterska książka Katarzyny Janiszewskiej (1) jest absolutnie niezwykła. Czytam ją drugi raz i czuję się jak na huśtawce. Od niepokojących myśli („O matko, może to jednak działa?”) do jeszcze bardziej niepokojących („Dlaczego prawo nas nie chroni przed tymi ludźmi?”).
Katarzynie Janiszewskiej udało się rzetelnie i z empatią opisać społeczne i psychologiczne zjawisko uzdrawiania. Robi to w taki sposób, aby pozwolić czytelnikowi samemu wyciągać wnioski. To jest siła reportażu. Reportaż nie ma założeń („ci głupi pacjenci”, „ci chciwi szarlatani”). Podstawą reportażu jest ciekawość („jak to jest?”, „dlaczego pacjenci sięgają po te usługi?”). Reportaż przygląda się faktom i ludziom, nie próbuje nawracać, tylko zmusza, by szerzej otworzyć oczy ze zdziwienia („Jestem mistrzem reiki. Oczyszczam z uroków cieni, klątw i połączeń”).
Tę książkę najchętniej zacytowałabym tu w całości. Musicie, po prostu musicie ją przeczytać. Składa się ona z reporterskich wizyt u uzdrowicieli, notatek z rozmów z pacjentami oraz wywiadów z ekspertami. Wypowiadają się w niej m.in. chirurg onkolog, hematolog, kardiochirurg, socjolodzy, psycholog, prawnik, a nawet egzorcysta.
Badania profesora Mellibrudy
„Nie leczą, ale pomagają”
– doktor Leszek Mellibruda
Czytanie aury, przesyłanie energii, homeopatia, różdżkarstwo, irydologia – jak to w ogóle badać?
Ze zdumieniem czytam, że takie badania się odbyły. I to w Polsce. W 1985 roku (2). Nadzorował je doktor Leszek Mellibruda. Wzięło w nich udział prawie tysiąc pacjentów (leczeni w klinice Collegium Medicum UJ) i blisko stu uzdrawiaczy! Trwały półtora roku, składały się z 10 eksperymentów klinicznych i badań terenowych. Eksperymenty miały odpowiedzieć na dwa pytania: 1. Czy bioenergoterapeuci rzeczywiście leczą? 2. Czy potrafią rozpoznawać choroby?
W jednym z eksperymentów uzdrawiacze przez 3 miesiące pracowali z pacjentami chorymi na nowotwory, każdy z nich stosował swoje metody (dotyk, energia, wahadełko, itd.). Pacjentami były t osoby w stanach terminalnych, którym lekarze nie dawali już większych szans na przeżycie.
Wnioski? „Uzdrawiacze w żadnym z tych przypadków nie sprawili, że doszło do dłuższej remisji. W ciągu półtora roku pacjenci z tej grupy zmarli.” – mówi Mellibruda. ALE: „(…) działania [uzdrawiaczy] przyniosły pacjentom ulgę. Chorzy mniej cierpieli nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. (…) Część z nich na własne życzenie ograniczyła przyjmowanie leków przeciwbólowych.”
Inny eksperyment: 25 pacjentek z kamicą pęcherzyka żółciowego (kamienie łatwo zobaczyć w badaniu rentgenowskim). Po 3 miesiącach wszystkie pacjentki „poczuły się na tyle dobrze, że wróciły do normalnej diety” – nie odczuwały bólu, a jednak badanie radiologiczne wykazało obecność kamieni u nich wszystkich. ALE: „większość pacjentek twierdziła, że wyniki [badań] są podmieniane, bo to niemożliwe, żeby kamienie się nie rozpuścily, skoro one czują się lepiej.” Po kolejnych 3 miesiącach wszystkie pacjentki miały zaostrzenie i przeszły operację. Winę za pogorszenie przypisywały sobie, a nie uzdrawiaczom.
Doktor Mellibruda zaprosił też na dokładniejsze badania kliniczne kilku pacjentów „cudownie uzdrowionych” przez znanego bioenergoterapeutę Nardellego. Okazało się, że pacjenci ci mieli błędnie postawione diagnozy wcześniejsze. Uzdrowienie było pozorne.
Druga część badania miała sprawdzić, czy uzdrowiciele potrafią diagnozować choroby. Eksperyment jednak przerwano. Pacjenci, mimo że wcześniej poinformowani, by nie zdradzać uzdrowicielowi żadnych informacji o swoim zdrowiu, nie umieli zachować tak zwanej ciszy ekspresyjnej. Np. gdy uzdrowiciel dotykał chorych miejsc, pacjenci „kiwali głową, mruczeli, przekazywali sygnały pozawerbalne, które upewniały uzdrawiaczy, że tam musiało się coś dziać”. Do tego bioenergoterapeuci „rozpoznawali” u każdego pacjenta nawet do 12-15 schorzeń. Gdy pacjent ma 3 schorzenia – łatwo o przypadkowy traf i „właściwe” rozpoznanie.
Jeszcze inny eksperyment miał sprawdzić podatność na sugestię samych bioenergoterapeutów. Zgodnie z hipotezą, że oni sami wierzą w skuteczność własnych metod i umiejętności, a nie działają ze złej woli. Badanie dowiodło bardzo wysokiej podatności uzdrowicieli na sugestię. Po nim część z nich obraziła się na badaczy.
Podsumowanie? „Nie leczą, ale pomagają. Poprzez autosugestię, sugestię, wiarę, poprzez wszystko to, co odnosi się do mechanizmów psychologicznych.”
Czy szarlatani zastępują nam lekarzy czy psychologów?
„Uzdrowiciele pokazują, czego brakuje medycynie”
– profesor Włodzimierz Piątkowski
No właśnie, czego ludzie szukają tak naprawdę u uzdrawiaczy? Jaka potrzeba napędza ten mechanizm popularności?
A skala jest naprawdę duża. Np. wg GUS w 1998 – 1 milion 300tys. Polaków korzystało z usług uzdrowicieli. GUS w 2016 podawał, że ok. 405 tys. gospodarstw domowych korzysta z usług „medycyny niekonwencjonalnej” (kręgarzy, homeopatów, akupresury i innych).
„Uzdrowiciele pokazują, czego brakuje medycynie.” – zauważa trzeźwo profesor Włodzimierz Piątkowski, kierownik zakładu Socjologii Zdrowia, Medycyny i Rodziny na UMSC. Ich popularność można potraktować jak cenną informację na temat naszej służby zdrowia i wykorzystać ją dobrze. Czy tak się dzieje? Nie. Ministerstwo Zdrowia traktuje temat jak nieistniejący. W odpowiedzi na email aurotki pisze, że: „bioenergoterapia nie jest świadczeniem zdrowotnym w rozumieniu polskich przepisów, bo nie jest nauką medyczną potwierdzoną klinicznie, opartą na dowodach. A jako taka pozostaje poza właściwościami resortu zdrowia, który nie prowadzi analizy powyższej działaności.”
MZ nie tylko nie chce wyciągać wniosków z popularności szarlatanów, nie podejmuje też poważnych inicjatyw, które mogłyby ograniczyć szkodliwość tych praktyk (3), np. nie edukuje pacjentów w zakresie krytycznego myślenia. Tymczasem miliony Polaków sięgają po „lecznictwo niemedyczne” (4). Czego szukamy u uzdrowicieli?
1. Szukamy pocieszenia, nadziei, „dobrej energii”
Cytowany wyżej prof. Piątkowski przeanalizował (5) ponad trzy i pół tysiąca listów widzów seansów telewizyjnych uzdrowiciela Anatolija Kaszpirowskiego. Widzowie „niekoniecznie oczekiwali natychmiastowego wyleczenia czy ustąpienia choroby”. Seanse były dla nich źródłem „radości życia”, „sił witalnych” oraz lepszego ogólnego samopoczucia.
Można powiedzieć, że to działanie polegające na mobilizacji psychicznej, jest wspomagające dla leczenia i że każdy chory znajdzie je gdzie indziej – jeden u przyjaciela, drugi u psychologa, trzeci u znachora. Widzę różnicę. Psychoonkolog nie obieca Ci, że cię wyleczy, nie powie nawet, że „wszystko będzie dobrze”, a już szaman będzie dawał Ci nadzieję bez pokrycia. Znachorzy zastępują (czasem) psychologów w efektach – lecz motywy sięgnięcia po usługi są inne w obu przypadkach. Ponieważ u znachorów:
2. Szukamy (jednak) wyleczenia
Głosy z offu w filmie dokumentalnym Dotknięcie Marcela Łozińskiego – mówią chorzy w kolecje do znanego bienergoterapeuty Clive’a Harrisa: „Na nowotwory najbardziej skuteczny on jest.” „Jak dojdę, to może już będę jakoś inaczej żyła, że mnie nic nie będzie boleć.” „Gdybym była nie tak chora, jak jestem, to nigdy bym nie przyszła.”
Ludzie trafiają do znachorów, gdy medycyna nie daje im już szans, gdy nie mogą znaleźć właściwej diagnozy (chodzą od lekarza do lekarza), ale też gdy wierzą, że picie moczu jest bardziej skuteczne niż chemioterapia. W każdym przypadku „być znowu zdrowym” jest najważniejsza potrzebą.
3. Szukamy cudu, odmieniającego życie
Myślenie magiczne to słowo klucz. Co ciekawe, pacjenci potrzebują „cudownego uzdrowienia” nie tylko w odniesieniu do ciała i duszy, ale też sytuacji życiowej, finansów, relacji.
Pani Stanisława, pacjentka uzdrowiciela Zbigniewa Nowaka, mówi reporterce: „Córkę strasznie bolała głowa, ale po tych wizytach jej przeszło. Syn nie miał pracy, a teraz już ma.”
4. Szukamy alternatywnego doświadczenia
Doświadczenie pacjenta to całość jego kontaktu z medycyną. Jeśli to doświadczenie jest złe (6): lekarz (gbur), infolinia (kolejki), szpital (brak informacji), a potrzeby pacjenta nie są uwzględnione (lęk przed skalpelem), pacjent sam znajdzie dla siebie lepsze doświadczenie u znachora.
Doświadczenie kształtowane jest też przez oczekiwania. Tymczasem zaufanie do lekarzy jest w Polsce niskie. Część winy za ten stan ponoszą, wg profesora Jerzego Feidigiera, członka prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej, media. Szkodliwe jest uogólnianie: profesor podaje przykład – okładkę tygodnika Wprost: „36 tysięcy Polaków umrze w tym roku z rąk lekarzy” (7).
Kontakt z lekarzem jest być może najważniejszym elementem doświadczenia pacjenta. Profesor Aleksander Skotnicki, hematolog, podkreśla, że „psychiczna mobilizacja jest drugim lekiem” i postuluje, że lekarze powinni patrzeć całościowo na potrzeby pacjenta, mimo że NFZ nie płaci za empatyczną rozmowę. „Jeżeli pacjent mówi, że coś lubi, że coś jest dla niego ważne, dziewczyna nie chce stracić włosów, bo za chwilę bierze ślub, to ja to uwzględniam w procesie leczenia”. Takich postaw wśród lekarzy jest mało. Także Leszek Mellibruda mówi o konieczności uczenia lekarzy kompetencji społecznych. I wskazuje też na lukę w opiece psychologicznej dla osób chorujących (8).
5. Szukamy przewodnika duchowego
Według Kościoła Katolickiego bioenergoterapia jest jednym z najcięższych grzechów, utożsamiana ze stosowaniem czarnej magii, groźna dla duszy człowieka. Mimo to w naszym ultrakatolickim kraju wierni szukają mistycyzmu u uzdrowicieli.
Autorka razem z profesorem Zbigniewem Nęckim, psychologiem społecznym, zastanawiają się jakimi ludźmi są uzdrowiciele. Jako słowa klucze padają: guru, lider, mówca, showman, narkotyk. Badacz wskazuje na podobieństwo do Chrystusa, do tego, jak On uzdrawiał. Pacjenci jednego z uzdrowicieli mówią w książce: „Najpierw Pan Bóg, potem Pan Bąk”.
Czy energia może zabić?
„Nie wiem w jakim stopniu oszukują uzdrowiciele. Mam wrażenie, że czasami to ich pacjenci sami siebie oszukują”
– adwokat Wojciech Nartowski
Jeśli leczenie energią nie działa, to może też nie szkodzi?
Wielu rozmówców Katarzyny Janiszewskiej, reprezentujących świat EBM (medycyny opartej na dowodach) zauważa, że nie mieliby problemu z traktowaniem różnych usług niemedycznych jako komplementarnych: wspierających leczenie poprzez psychologiczne wzmacnianie pacjenta.
Doktor Fiedigier, chirurg: „Gdybym miał do czynienia z pacjentem, który potrzebuje takiego magicznego myślenia (…), to kto wie? (…) To mógłby być dobry sposób, by zachęcić chorego do podjęcia właściwej terapii.”
Doktor Janusz Konstanty-kalandyk, kardiochirurg: „Jestem w stanie dopuścić każdą terapię alternatywną, która może pomóc. Ale jako dodatkową, uzupełniającą leczenie. Obok farmakoterapii, operacji, a nie zamiast. (…) Każda forma wsparcia pacjenta w chorobie jest dobra. Terapię wspomagającą stanowi psychoterapia. Chory musi chcieć się wyleczyć. Trudno wyleczyć kogoś na siłę.”
Problemem jest jednak to, że szarlatani rzadko wspiarają leczenie medyczne – w zamian sami obiecują wyleczenie, i to z naprawdę poważnych chorób. Niektórzy twierdzą wprost, że wyleczą z raka. Mimo zapisanych w kodeksach różnych cechów rzemieślniczych bioenergoterapeutów deklaracji, że nie zajmują się oni leczeniem, wielu z nich nakładnia chorych do rezygnacji z medycyny, z zabiegów, z leków, z operacji, czy chemioterapii. Jeśli nie wprost, to inspirują do tego, dając nadzieję na wyzdrowienie przez dotyk. Nie tylko zresztą rezygnacja z leczenia, ale nawet opóźnianie zabiegów może być fatalne w skutkach. Jak mówi doktor Fiedigier: „W wielu schorzeniach to właśnie czas decyduje”.
„Najważniejszy przekaz, jaki Marek Haslik kieruje do wszystkich swoich pacjentów, jest jeden: zero kontaktu z lekarzami.” Marek Haslik to kierowca ciężarówki w roli znachora, za namową którego rodzice zamiast wyleczyć zagłodzili na śmierć swoją córkę Magdę. Został skazany na 3 i pół roku więzienia jako winny „sprawstwa kierowniczego”. Sprawa była bardzo głośna. W książce przytoczonych jest kilka innych – dowodów słabości czy głupoty ludzkiej, sytuacji, gdy ludzie w dobrej wierze tracili majątki na uzdrowicieli i uśmiercali swoje dzieci za ich radą.
Od strony prawnej komentuje temat mecenas Janusz Kaczmarek: Ustawa o zawodzie lekarza wprowadza odpowiedzialność karną za świadczenie usług zdrowotnych bez wymaganych uprawnień. Za przestępstwo takie grozi niewielka, ale jednak kara – rok więzienia i grzywna. Mimo to bardzo trudno skazać znachora. „Organa ścigania muszą najpierw udowodnić, że dana osoba leczy bądź rozpoznaje chorobę.” Klienci czy wyznawcy uzdrowiciela nie są zainteresowani, by świadczyć przeciw niemu, a sam uzdrowiciel powie: „ja nie leczę”. Do zgłoszeń do prokuratury dochodzi dopiero wówczas, gdy ktoś został poważnie pokrzywdzony i zgłasza to sam lub za niego zgłaszają lekarze ze szpitala. Wtedy jednak należy udowonić związek między pogorszeniem zdrowia a „terapią”.
W polskim prawie jest dziwna sprzeczność: z jednej strony zakaz leczenia bez uprawnień, z drugiej strony mozliwość zarejestrowania działalności bioenergoterapeutycznej. Tak, jest u nas taki zawód. Adwokat Wojciech Nartowski podsumowuje: „Osoby świadczące usługi paramedyczne nie są kontrolowane przez nikogo poza urzędem skarbowym.” I dodaje: „To nasze ryzyko, że dryfujemy w krainie metod niezbadanych i chcemy z nich skorzystać.”
Źródła i komentarze
(1) Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów. Katarzyna Janiszewska. Otwarte. Kraków 2019.
(2) Mellibruda L., Lesiak M., Sikora D., Zawadzka-Czaja B. (1985). Uzdrowiciele – Raport z badań. MZiOP, Społ., W-wa.
(3) W 1985 roku Ministerstwo Zdrowia wydało oficjalny zakaz praktykowania bioenergoterapii na terenie placówek służby zdrowia.
(4) „Lecznictwo niemedyczne” – termin wprowadzony przez profesora Włodzimierza Piątkowskiego. Nazwa „medycyna alternatywna” , choć stosowana powszechnie, jest niewłaściwa, gdyż medycyna jest nauką opartą na dowodach, jak chemia, biologia, fizyka i nie można mówić o alternatywnej medycynie, tak jak nie ma alternatywnej chemii czy fizyki.
(5) W. Piątkowski, J. Jezior, J. Ohme, Listy do Kaszpirowskiego. Spojrzenie socjologiczne, Lublin 2003.
(6) A jak pokazuje Raport badawczy Siemens Healthineers, 2018, badający doświadczenie pacjentów, to doświadczenie jest niekoniecznie dobre. Główne bolączki to brak empatii ze strony lekarzy.
(7) NRL wygrała proces w tej sprawie.
(8) Prof. Mellibruda: „Psychologia w medycynie raczej podupada. Przez jakiś czas byłem krajowym specjalistą w zakresie psychologii klinicznej. Budowaliśmy system wojewódzkich specjalistów w tej dziedzinie. W tamtych czasach było ich bardzo wielu, nie było szpitala bez psychologa. Dziś, ze względów oszczędnościowych, psycholodzy sa konsultantami obsługującymi kilka oddziałów w jednym szpitalu. Została ich niewielka garstka.”
Ania Charko